Wyruszam rano z Nowego Sącza z pod Dworca PKP busem o 5:38 by na następnym przystanku spotkać Artura, z którym jak się później okaże przebiegnę cały królewski dystans. W Krynicy na deptaku meldujemy się o 6:30. Trzeba było trochę poczekać na otwarcie Biura Zawodów i w ogóle namiotów. Dobrze, że było ciepło… już za ciepło jak dla mnie, koło 18C… co będzie o 10,11 i później? Jak to zwykle przed maratonami bywa przed startem wymieniliśmy się naszymi sugestiami odnośnie trasy i naszej formy… opłakanej. Doszliśmy do wniosku, że pobiegniemy razem, żeby było nam raźniej kiedy za naszymi plecami będzie trąbić bus z napisem „KONIEC MARATONU” J
Warto dodać, że w tym roku ze względu na remont drogi z Muszyny na Jastrzębik i dalej Złockie organizatorzy zdecydowali się zmienić trasę maratonu prowadząc ją od Muszyny przez Milik w kierunku Andrzejówki, gdzie na ok. 16,5km następowała nawrotką w kierunku Muszyny i dalej już według ostatniego przebiegu do Tylicza i na Romę, a potem już w dół do Krynicy-Zdrój.
Na starcie daje się odczuć spadającą z roku na rok frekwencję Koral Maratonu Wystartowaliśmy jak zwykle szybko. Standard, endorfiny itd. Założyliśmy, żeby biec w okolicach 5min/km bo później spuchniemy i jeszcze spowolnimy. Jednak endorfina działała nadal i do 12km biegliśmy z tempem 4:30. Początkowo Artur miał małe problemy z ustabilizowaniem oddechu co po powrocie do biegania jest rzeczą normalną. Mi się biegło dobrze i nawet czułem, że mogę poucinać 10-20 sekund na kilometrze, ale już biegliśmy tempem na ostateczny wynik 3:15, a poza tym wiedziałem, że przebiegnę tak z 5km i w końcu tak się zakwaszę, że być może będę musiał zejść z trasy. A poza tym przecież dogadałem się z Arturem, że biegniemy razem na przebiegnięcie bo oboje nie mieliśmy formy, ani kilometrów w nogach. Mniej więcej gdzieś o 18-20km to ja zacząłem słabnąć szybciej niż Artur i teraz to on mógł mi uciec, ale został i tak prowadził mnie do mety. Od około 18km postanowiliśmy przechodzić przez punkty odżywcze, żeby się na spokojnie napić i nawilżyć bo od samego początku maratonu słońce grzało bardzo mocno, a wiatr do Andrzejówki wiał nam w twarz. W tym roku nie trzeba było biec małej agrafki w kierunku Wojkowej co nas bardzo ucieszyło. Od Powroźnika zaczęliśmy oddawać to co nabiegaliśmy na początkowych kilometrach…, organizmu nie oszukasz, nie na maratonie. Doliną Muszynki biegnie się bardzo przyjemnie, gdyż można łapać bezcenny tego dnia cień. Widok Stacji Narciarskiej Tylicz Ski i już wiedziałem, że za chwilę rozpocznie się nasza golgota… Roma. Pierwsza ścianka zmusiła nas do marszu, ale dalej wszystkie wywłaszczenia i mniejsze wzniesienia atakowaliśmy jak „Reksio szynkę”. Po dotarciu na Romę rozpoczęliśmy ostatnie 4km do mety. Mi się osobiście ciężko zbiegało bo „zlebałem się” wody i przelewało mi się w żołądku, a Artur miał przedskurczowe łaskotki na udzie. W połowie zbiegu Artur wyliczył, że jesteśmy w stanie być na mecie w czasie poniżej 3:50 co mnie ucieszyło gdyż jeszcze w piątek nie wiedziałem czy pobiegnę ze względu na brak formy… 2km przed metą wbiegamy w hotelową cześć Krynicy co chwile zagrzewani do walki przez przechodniów… dobrze się wtedy biegło, obiegamy wzdłuż Kryniczanki deptak i wbiegamy na ostatnią prostą. Artur stwierdził, że nie czyje endorfin i power’a na końcówkę, ja w sumie też. Ale gdzieś w połowie trasy doping zrobił swoje i w pięknym stylu wbiegamy na metę.
W Koral Maratonie Stowarzyszenie Visegrad Maraton Rytro reprezentowali:
- Artur Olenicz – 3:49:14:05
- Łukasz Mikulski – 3:49:14:35
- Stanisław Mróz – 4:35:08:25
Wykonuje swój rytuał na mecie, piątka z Arturem, chwila dla fotoreporterów i idziemy na masaż z Izo. Potem już tylko prysznic i spacer bez butów na Górę Parkową, gdzie ucinam godzinnego komara. Teraz mogę już spokojnie odebrać główną nagrodę festiwalu… samochód toyota. Znowu mnie nie wylosowali 😉
Dzięki za uwagę
Łukasz Mikulski
Fot: Natalia Podsadowska